„Skojarzenia to przekleństwo”?

Wpadł mi do głowy ten cytat z piosenki kończącej każdy odcinek „Polskiego ZOO” jako dobry tytuł wpisu, tym bardziej że też dotyczy on opowieści o zwierzętach, będącej {chyba} aluzją do ludzi.

Byłem dziś z rodziną w kinie na „Angry Birds”. Wielkim fanem gry nigdy nie byłem, ale skoro dzieci grały i film chcą zobaczyć, trzeba im potowarzyszyć. Nie zawiodłem się. Począwszy chyba od „Shreka”, praktycznie każdy film dla dzieci zawiera dziś sporą dozę smaczków dla dorosłej widowni. A to jakiś tekst, a to imię bohatera, a to napis czy inne skojarzenie. Dzieci mają swoją zabawę, a i rodzice czasem rżą ze śmiechu. „Dorosła” warstwa „Angry Birds” jest jednak zaskakująca.

Na wyspę ptaków przypływa statek ze świniami. Dokładnie dwiema świniami – tak zapewniają one same, ale wkrótce okazuje się, że pod pokładem, na umówiony znak sygnał, czeka ich dużo, dużo więcej. Świnie sprawiają wrażenie bardzo przyjaznych, ale wkrótce zaczynają się dość mocno panoszyć. Większości ptaków bardzo się to podoba, czas mile im spływa na zabawie z egzotycznymi gośćmi, których kolejnym statkiem przybywa jeszcze więcej. Jeden z ptaków wietrzy podstęp, ale większość odsądza go od czci i wiary, i traktuje jak oszołoma.

Wygląda to już jakoś znajomo?

Dalej jest coraz bardziej ciekawie. Świnie mają dużo materiałów wybuchowych i wysadzają miasto… I już ani słowa więcej na temat fabuły, to już byłby zbyt ordynarny spoiler.

W drobiazgach i smaczkach są napisy „Go green” czy „Hamnesty International” u świń, książka „50 shades of green” w kajucie kapitana, czy wybrzmiewający zmianacka słynny numer Ricka Astlley’a.

Co do zasadności skojarzeń z przybijającymi do nas łodziami pełnymi świń imigrantów, zobaczymy, co będą mówić/krzyczeć media. Mnie taki przekaz się podoba; czekam na kolejne.

Reklama

„Nie lada to sztuka, gdy kto oszusta oszuka”

Niedawno,  po raz nie wiadomo już który, dostałem wiadomość prosto z Afryki, o jakimś milionie – czy nawet kilku – do zachapania. Ta różniła się od poprzednich, bowiem przyszła nie na pocztę, ale przez Skype. Co ciekawe, nadawcą była jakaś pani z banku w Ghanie,w czym upewniło mnie szybkie googlanie. Imię i nazwisko, zdjęcie – wszystko się zgadza, taka  osoba rzeczywiście istnieje i pracuje w tym banku 🙂

Przyszło mi wtedy do głowy, że ciekawą zabawą byłoby nawiązać kontakt z oszustem – oczywiście nie z mojego konta; nie sądzę, żeby gość prowadził jakąś ewidencję, komu tam wysyła swój scam. Udało mi się nawet znaleźć coś takiego: http://www.theatlantic.com/magazine/archive/2007/06/how-to-trick-an-online-scammer-into-carving-a-computer-out-of-wood/305903/

Jak widać, nie ja pierwszy wpadłem na to – no i nie powiem, zabawa jest kusząca. Ot, choćby narobić człowiekowi apetytu, po czym urwać na jakiś (krótki) czas kontakt – po czym napisać ponownie.

Szanowna Pani. Mój brat niestety zmarł. Jestem jego siostrą, podczas porządkowania jego dokumentów znalazłam w laptopie korespondencję i jestem zainteresowana kontynuacją niniejszej sprawy, szczególnie że ostatnio poniesione koszty nadwyrężyły moje finanse. Niestety uzyskanie dostępu do konta bankowego mojego nieodżałowanego brata wymaga załatwienia pewnych formalności, a te wiążą się z niewielkimi kosztami. Ze względu na to, iż operacje na moim koncie mogą być śledzone, podaję adres portfela BTC, na który proszę przesłać taką to a taką sumę. 

Kusi, cholera, naprawdę kusi.

Chyba wypad na nowe śmieci

Tak dla porządku i spójności przeklejam z joggera:

——

Zdechło mi się tu jakieś sześć lat temu i nic od tej pory nie pisałem. Niby dużo się od tego czasu zmieniło, ale zmieniło się niewiele. Z kilkuletniego dystansu dziwnie mi się czyta niektóre z tych rzeczy: czasem coś sensownego, wielokrotnie wkurw, bardziej czy mniej intensywny, wywalany publicznie (negatywna emocja jest chyba dużo bardziej kreatywna, choć to „bardziej” jest raczej ilościowe, niż jakościowe).

Ostatecznie jednak postanowiłem przenieść to wszystko na WordPress, bez selekcji, jak leci (deetah, dzięki za przyjazne narzędzie!) i może wznowić wpisywanie tego i owego.

Zobaczymy, co z tego dalej wyjdzie. Dziękuję wszystkim, z którymi tu współistniałem. Dziękuję tym, bez których Jogger nie zaistniałby. Być może do zobaczenia na.https://infroblog.wordpress.com/

——

No i ruszamy na nowych śmieciach. Strona na razie goła, bez jakiegoś ładnego szablonu. Późno jest, następnym razem się w to pobawię.

Dżizas

Mojej półtorarocznej niuni wpadła ostatnio w ręce kartka świąteczna przedstawiająca wielkanocnego Jezusa. Popatrzyła, pokazała paluszkiem twarz i radośnie zakrzyknęła: „Tata!” Mina taty — bezcenna.

Epatowanie hydrokortyzonem

Złapałem w telewizorni kawałek jakiegoś medycznego serialu. Oczywiście szpital, jeden rzucający się w oczy lekarski wymiatacz i same ciekawe przypadki, jeden bardziej nietypowy od drugiego. Można odnieść wrażenie, że w tym szpitalu nie leczy się wyrostków czy powikłań po grypie, ale to co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to lejąca się z każdego dialogu medyczna terminologia. Jakaś defunkcjonalizacja podwzgórza, leki o nazwach przynajmniej ośmiosylabowych, jednostki chorobowe, których nazw nawet na trzeźwo nie da się wymówić bez przygotowania, po prostu gratulacje dla lektora, który musi to wszystko przeczytać bez zająknięcia.

Kogo to kręci? Ja rozumiem, że skoro sam nie oglądam telewizji chyba od kilkunastu lat, powinienem wziąć poprawkę na to, że przez ten czas poziom programów (i widzów) bardzo mocno spadł, ale to jest po prostu śmieszne. Bohaterowie debatujący pół godziny o tym, czy dać zastrzyk i co ma w nim być. Lekarze mówiący do pacjentów szyfrem i pacjenci rozumiejący każde słowo. Coś jak pornografia lub filmy karate: wszystko jest tylko pretekstem do skupienia się na jednym wąskim temacie; obejrzeć jeden film i zna się już cały gatunek.

Zastanawia mnie tylko jeszcze jedna rzecz: jak typowy zjadacz tego serialu rozmawia z lekarzem. Zarzuca mu niewiedzę i dyskutuje o diagnozie, bo w filmie widział coś innego? I jeszcze coś: czy przypadkiem terminologia rzucana widzowi na odlew ma się do rzeczywistości tak samo, jak włamywanie się Emacsem przez Sendmaila?